Łowiectwo współczesnych czasów
W swojej trwającej przeszło ćwierć wieku myśliwskiej przygodzie dotarłam do pewnej zadumy i refleksji, że niegdyś to w borze bywało… Łowiectwo w dzisiejszych czasach jest inne od tego, które kojarzymy z kronik, książek i opowieści. Inne od tego, które poznawałam, nosząc za bratem pastorał. Nawet pastorał jest dziś inny. Kuba oddawał strzał, opierając się o drzewo, z kolana lub ze znalezionej w lesie gałęzi, która służyła za podpórkę. Dziś mamy bogaty wybór pastorałów, od lekkich i poręcznych na jednej nóżce, przez trójnożne podpórki teleskopowe, aż po obite skórą bezgłośne, szybko rozkładalne pastorały z dwupunktowym środkiem podparcia. A wszystko po to, by oddawany przez myśliwego strzał był skuteczny. Jakby wtedy nie był… Zakładanie, że współczesnemu myśliwemu do oddania celnego strzału potrzeba różnych akcesoriów stabilizujących, jest zgubne. Wypuszczamy do lasu rzeszę fryców, którzy bez profesjonalnych mono-, bi- i tripodów nie wyjdą na podchód. Kiedyś wystarczyły odpowiednia postawa strzelecka, pamięć mięśniowa i kraczka z leśnej gałęzi.
Dawniej młody myśliwy mógł polować jedynie z dubeltówką lub bokiem. Zanim nabył broń kulową, musiał się nauczyć celnie strzelać z dubeltówki. Przez co najmniej trzy lata fryc uganiał się ze śrutówką po lesie. Ta nieszczęsna dwururka stawała się przedłużeniem jego ramienia. Wówczas uczył się pokory, cierpliwości i spokojnego wyczekiwania, aż zwierzyna podejdzie na odległość, która zagwarantuje mu rozpoznanie i oddanie precyzyjnego strzału. Dziś adept sztuki myśliwskiej jeszcze nie ukończy kursu dla nowo wstępujących, a już zamawia w sklepie nowiutki sztucer. I tylko odpowiednia ilość pieniędzy decyduje o wyposażeniu go w mniej lub bardziej markowe gwintowane lufy.
Podobnie jest z optyką. Ja zaczynałam swoją przygodę z zeissem bez podświetlenia, z krzyżem nr 1. Dziś takie wynalazki widzę jeszcze u seniorów. Wśród młodzieży dominują nowoczesne lunety wyposażone w coraz bardziej zaawansowane podzespoły, mechanizmy i czujniki. Normą stały się podświetlenie siatki celowniczej, możliwość korekty paralaksy czy zabezpieczenie przed parowaniem soczewek. Postęp w tej dziedzinie idzie tak daleko, że ręczna regulacja lunety odchodzi do lamusa. Na rynku pojawiają się celowniki z wbudowanym systemem automatycznej korekty balistycznej, która uwzględnia wpływ wszystkich zmiennych, począwszy od modelu i specyfikacji broni, na rodzaju oraz kalibrze załadowanej amunicji skończywszy. Wystarczy tylko przez Bluetooth przesłać niezbędne dane prosto do lunety, a korekta punktu wskazującego miejsce trafienia odbywa się na bieżąco, bez konieczności jakiejkolwiek ingerencji ze strony strzelca. Jestem przerażona. Po co myśliwemu w lunecie tak daleko idące systemy wspomagające? Przecież strzał może oddać do zwierzyny znajdującej się w odległości maksymalnie 200 m od niego.
To samo dotyczy noktowizji i termowizji. ASF w pewnym sensie wymusił na myśliwych trend kupowania nowinek optycznych. Coraz większą popularność zdobywają monokulary, nakładki i celowniki, które ułatwiają identyfikację na nocnych łowach. Jednak polowanie bez nich też było polowaniem. Myśliwy czekał do pełni, bo wtedy mógł wydłużyć czas polowania na okres nocny i zgodnie z prawem łowieckim polować na dziki, piżmaki lub drapieżniki. A najlepsze wyjścia były zawsze trzy dni przed księżycem w pełni i trzy dni po. Zwierzyna nie lubi patelni. Wspomnienia tych nocnych polowań są tak mocno we mnie zakorzenione, że często łapię się na tym, że przecież mogę wyjść każdego dnia, a nie tęskno wyczekiwać pełni. A jednak czekam…
Podobnie rzecz się ma z bronią. Od wieków osady broni myśliwskiej były z drewna najwyższej jakości, a baskile często pokrywał efektowny grawerunek. Do tego pozłacane spusty. Klasyka! Teraz na myśliwskie salony wkracza syntetyk. Dla rzeszy młodych myśliwych nie gra roli, z czego strzelają. Broń jest dla nich tylko narzędziem do polowań. A kiedyś? Kiedyś budowała wizerunek myśliwego, wzbudzała podziw i zachwyt towarzystwa. Kto dziś z takim zachwytem obejrzy się za syntetykiem? Tylko ci, których wypuszczono w łowisko w świecie postępu, którzy nie mają myśliwskich korzeni i nigdy klasyki nie trzymali w ręku. I patrzą na mnie jak na dziwadło, kiedy na zbiórce wśród posiadaczy syntetyków stoję z klasyczną grawerowaną dwururką Merkla lub z frankonią w pełnym drewnie. Obie są ciężkie, ale obie są kwintesencją łowiectwa.
Nie używam też dalmierza, który cieszy się coraz większym zainteresowaniem wśród myśliwskiej młodzieży. Jestem z pokolenia myśliwych, którzy musieli się nauczyć łowiska i odległości w terenie, żeby skutecznie i bezbłędnie oddać strzał. Każdy z nas wiedział i doskonale wie, ile to 40, 100 czy 200 m, i nie potrzebuje do tego kolekcji akcesoriów. Takie było kiedyś młodzieży chowanie. Dziś wyręczamy młodych w zdobywaniu wiedzy i doświadczenia, a tym samym pozbawiamy ich wyobraźni przestrzennej.
Właśnie tak młody myśliwy rozpoczyna dziś swoją przygodę łowiecką: fotopułapka poinformuje o dzikach na nęcisku, nawigacja zaprowadzi pod samą ambonę, luneta z dalmierzem precyzyjnie oszacuje odległość, a kalkulator balistyczny dokładnie wskaże punkt celowania. Jakie to szczęście, że samemu trzeba nacisnąć na spust. Chociaż w dobie rozwoju technologicznego nie zdziwi mnie, jeśli w ciągu najbliższych lat i w tej materii postęp nas wyręczy. Tylko co wtedy?
Pozostaje też sfera etyki. Jako myśliwy, a przede wszystkim członek zarządu koła rozumiem konieczność redukcji populacji dzików, by przeciwdziałać ASF-owi, ale nie za wszelką cenę. Strzelanie świeżo wyproszonych lub jeszcze prośnych loch czy pasiaków nigdy nie było powodem do dumy. Nemrodzi nie przekraczali i nawet teraz nie palą się do przekroczenia świętych granic etyki, nawet w ramach odstrzału sanitarnego. Niestety znamienita większość młodych myśliwych ze stażem nieprzekraczającym terminu przydatności do spożycia oranżady łamie zasady moralne i etyczne bez mrugnięcia okiem.
Obecnie wprowadzono również letni odstrzał łań i szpicaków w drugim roku życia. Karty łowieckiej historii nie znają przyzwolenia na strzelanie do matek i ciężarnych samic. Nasi przodkowie nie strzelali łań w ogóle. Teraz przesunięto okresy polowań. I nie skrócono sezonu, czego spodziewałaby się brać łowiecka, ale wręcz go wydłużono, przekładając jego początek z września na czerwiec. A czy nie jest to przypadkiem czas wycieleń? Konia z rzędem temu, kto w lipcu odróżni dwuletnią łańkę od trzyletniej. Starsi nemrodzi nie pociągną za spust, ale młodzież? Skończy się strzelaniem do matek i śmiercią osesków. O szpicakach, które nie są szpicakami, nie wspomnę. Ile takich byków strzelonych latem będzie szpicakami, a ile potężnymi przyszłościowymi bykami? Niejednego zaświerzbią ręce, tym bardziej że nie trzeba okazywać trofeum.
W tym momencie nasuwa się jeszcze jedno pytanie: na ile mamy pewność, że dopuszczone do polowań nokto- i termowizory nie są wykorzystywane do pozyskiwania zwierzyny płowej? Myśliwy na jednej szali stawia prawo łowieckie i etykę, a na drugiej – fizyczną możliwość oddania strzału i brak gwarancji, że zwierzyna pojawi się przed zmierzchem. Ilu nie pociągnie za spust na widok medalowego byczyska?
Niepokoi mnie to wszystko, bo zaczynamy sprowadzać łowiectwo do rzeźnictwa. A w moich oczach łowiectwo to wielowiekowa tradycja. To nasze korzenie, szacunek dla przodków i ich dokonań, kopalnia wiedzy historycznej oraz świadectwo wrażliwości kulturowej. To pielęgnowanie wykształconych przez wieki obrzędów, tradycji i obyczajów łowieckich. Czy na pewno chcemy to zatracić? Jeśli tak, to w imię czego?
Katarzyna Dudek
Brać Łowiecka 10/2022 ISSN 9 771429 769229
Oficyna Wydawnicza Oikos Sp. z o.o.